Wchodzę do gabinetu, a kosmetyczka od razu się uśmiecha. Chwila rozmowy, przedstawiam swoje wymagania i słyszę: 10 mm to Pani długość! Siadam na fotelu. Po godzinie na fotelu bez mrugnięcia oka czuję dyskomfort, a przede mną jeszcze dwie kolejne. Trwam w ustalonej pozycji, a uśmiech kosmetyczki i dźwięk pęsety motywują mnie do czekania na efekt końcowy. Wreszcie jest! Rzęsy są boskie, dosłownie jak z bajki! Cała bujna, czarna i przykłuwajca uwagę grzywa rzęs. To co widzę w lustrze przechodzi najśmielsze oczekiwania. Żadna mascara nie daje tak fenomenalnego efektu.
Po chwili zachwytu nadchodzą jednak wątpliwości. Budzę się rano i nie tylko muszę uczesać włosy ale i rzęsy. W nocy się plączą, pod prysznicem sklejają. Zajmuje to kilka chwil ale nie jest nieprzyjemne, po prostu inne.
Tak mija pierwszy tydzień z moimi nowymi "oczami".
Tydzień drugi nie zaczyna się przyjemnie. Pierwsza strata rzęsy odnotowana. Grzywa już nie jest tak okazała, lecz ubytki łatwo i szybko zatuszować mascarą. Staję przed dylematem:uzupełnić czy poczekać aż wypadną? Wybieram opcje numer dwa.
Po prawie sześciu tygodniach zostaję bez rzęs. Niestety, zarówno sztucznych, jak i swoich własnych. Okazało się, że nie udźwignęły one ciężaru sztucznych rzęs. Koniec okazał się dosyć dramatyczny ale chwile, kiedy wychodziłam z domu bez myśli "czy mój tusz się nie pokruszy?" uważam za niezapomniane.
Podsumowując, efekt fantastyczny koniec już ciut mniej. Każda mascara obiecuje cuda ale dopiero przedłużenie rzęs u kosmetyczki da efekt prawdziwego przedłużenia. Polecam mimo wad.